środa, 28 lutego 2018

Ścigając "Szarą zjawę" część I



Po dzie­się­ciu dniach na morzu w końcu do­ga­nia­li tę prze­klę­tą fre­ga­tę. Miała nad nimi sporą przewagę, nic to jed­nak nie zna­czy­ło, jeśli miało się na po­kła­dzie Bel­la­mie­go Ro­ger­sa. Był naj­lep­szym na­wi­ga­to­rem na Sy­re­nich Wy­spach. Nikt też nie znał le­piej ich sta­re­go brygu od ka­pi­ta­na Jacka Teaha. Za­ło­ga twier­dzi­ła, że uro­dził się na nim, lecz mogły to być je­dy­nie wy­my­sły. Ta dwój­ka pro­wa­dzi­ła okręt ide­al­nie śla­dem fre­ga­ty. Fre­ga­ty owia­nej złą sławą.
W każ­dym por­cie na wy­spach znano nazwę „Szara Zjawa”. Łupiła i niszczyła wszyst­kie stat­ki na swo­jej dro­dze. Nie bała się nawet starć z okrę­ta­mi li­nio­wy­mi króla Mor­ga­na. Mó­wio­no, że jej za­ło­gę sta­no­wi­ły zjawy po­le­głych ma­ry­na­rzy. A dowodzi nimi Bart Black, okrutnik, jakich mało. Por­to­we ba­ja­nia na­bie­ra­ły mocy po każ­dej uda­nej akcji Zjawy, strach brał od sa­me­go wspo­mnie­nia. Za­ło­ga tego brygu nie bała się jed­nak, była za­pra­wio­na, w bo­jach i nie­jed­no już wi­dzia­ła. „Ze­msta kró­lo­wej Ilne” była nie­mniej znana na tych wo­dach, i w żad­nym wy­pad­ku nie ko­ja­rzy­ła się po­zy­tyw­nie. Sto­ją­cy na most­ku ka­pi­tan przy­wo­łał bos­ma­na mó­wiąc:
– We­zwij tu Vanea, ko­niec z opieprzaniem się, ro­bo­ta czeka – mó­wiąc to uśmiech­nął się upior­nie.
Bos­man zna­lazł Wi­da­ra Vanea w po­ło­wie drogi do kwa­ter za­ło­gi. Wy­so­ki, czar­no­wło­sy męż­czy­zna już szedł na spo­tka­nie ka­pi­ta­na. Dotarł do mostka akurat, gdy Teah wy­da­wał roz­ka­zy.
– Ru­szać się, bo każe was wy­chło­stać. Usta­wiać ar­ma­ty, szykować broń. Bos­man, wy­ko­nać na­tych­miast. Ro­gers pod­łą­czaj się, złap w żagle wszyst­ko, co się da. Nie mogą nam uciec. Vane w końcu je­steś, jak to miło, wi­dzieć cię na po­kła­dzie – rzu­cił z prze­ką­sem do wcho­dzą­ce­go na mo­stek Wi­da­ra.
– Ahoj ka­pi­ta­nie, je­stem gotów do walki i przy­ję­cia w gar­dło dużej ilo­ści rumu. Arrrrr.
Teah spoj­rzał przeciągle na czar­no­wło­se­go. Jego twarz i oczy wy­raź­nie wska­zy­wa­ły na wal­czą­ce ze sobą złość i roz­ba­wie­nie. Po chwi­li po­wie­dział:
– Czy wszystkich na dworze już do końca popierdoliło? My­ślisz, że je­stem ja­kimś idio­tą z drew­nia­ną nogą i pa­pu­gą na ra­mie­niu? Je­stem wielkim do­wód­cą a to nie jest jakaś durna „Czar­na Perła”.
– Fak­tycz­nie Perły nie przy­po­mi­na, wy­glą­da ra­czej jak La­ta­ją­cy Hol…
Wi­dząc wzbie­ra­ją­cą w pi­ra­cie złość Vane zmie­nił zda­nie i po­wie­dział:
 – Spo­koj­nie, to był tylko żart. Już czas, do­ga­nia­my ich?
– Już prawie są w zasięgu. Ro­gers nie po­zwo­li im uciec, już za­bie­ra się do ro­bo­ty. Tobie też radzę za­cząć. Roz­kła­daj te cho­ler­ne ka­mie­nie.
– Tak jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz