Niezadowolenie to nie ból tylnej
części ciała
Przenoszenie książek na ekran to praktyka stosowana niemalże od początku
kina. Tak samo długa jest tradycja wskazywania niezgodności filmu względem
pierwowzoru. Najnowszy „Wiedźmin”
niewiele ma wspólnego z prozą Sapkowskiego. Lecz kiedy o tym wspominamy
zaraz odzywają się fani serialu. Ich odpowiedzi na nasze narzekania przybierają
następującą formę:
- nie da się nakręcić wszystkich
wątków z książki,
- dobrze, że tak zrobili, bo mamy
coś nowego a nie tę samą historię,
- takie zmiany były potrzebne by dotrzeć do szerokiej widowni,
- to jest interpretacja twórców a oni mają prawo zmieniać oryginalną fabułę.
Często wręcz odmawiane jest nam prawo do krytyki „Wiedźmina”. Fanom serialu się to nie spodoba ale własne zdanie to nie ból dupy.
Oczywiście nie każdy jest miłośnikiem książek czy gier o Geralcie. Są osoby, które obejrzały serial bez znajomości źródła, jednym się podoba, innym nie i te grupy też spierają się między sobą. W tym przypadku obrońcy również starają się odebrać niezadowolonym prawo do krytyki. Mocno się z tym nie zgadzam, bo skoro ktoś płaci za subskrypcję i finansuje Netflixa to ma prawo wymagać wysokiej jakości. A kiedy jej nie dostaje to może narzekać, proste. Wracając do odpowiedzi na krytykę, powtarzają się przy okazji każdej premiery ekranizacji prozy. Niejednokrotnie reagowałem na nie w rozmowach ze znajomymi. Teraz tę polemikę przedstawiam i Wam. Pamiętajcie, że nie są to prawdy objawione tylko moje przemyślenia. Swego rodzaju zaproszenie do dyskusji.
Dlaczego nie lubię adaptacji prozy?
Odpowiedź na pytanie z nagłówka jest prosta. Ja, i pewnie wielu fanów i fanek dowolnych książek, przywiązuję się do ulubionych bohaterów i historii. Przeżywam przygody i angażuję się emocjonalnie. Kiedy widzę, że wszystko, co mi się podobało zostało pozmieniane zwyczajnie się wkurzam. Tylko tyle i aż tyle. W tym miejscu pojawia się pierwszy punkt z powyższej listy, „nie da się nakręcić wszystkich wątków z książki”. Czy naprawdę w XXI wieku jest coś, czego nie da się nakręcić? W serialu, który ma 8-10 odcinków? Wszystko się da nakręcić, potrzebni są tylko dobrzy scenarzyści i chęci. Nawet same dialogi można pięknie pokazać, „Nienawistna ósemka” lubi to. Książkowe wstępy, przygotowania do wyprawy, opisy przyrody? Od czego są sceny otwierające, narratorzy, napisy, cięcia.
Winę za moją niechęć do adaptacji ponoszą także studia wykładające
pieniądze i ekipy realizujące projekty. Dlatego, że ich przedstawiciele
zazwyczaj wypowiadają podobne słowa:
- szanujemy twórczość autor
XYZ(albo jesteśmy jej wielkimi fanami),
- będziemy starać się trzymać
wizji autora,
- książkowa fabuła zawsze jest dla
nas bardzo ważna.
Zapewnienia kończą się wraz z premierą pierwszego sezonu kiedy to wychodzą jakieś „twórcze rozwijania fabuły”, „kreatywne zmiany”, „uwspółcześniania”. Szkoda tylko, że na ogół są to zmiany na gorsze. Ba, w przypadku „Wiedźmina” mamy jeszcze spłycanie opowieści. I jak mam się nie denerwować skoro jestem ewidentnie oszukiwany. A na dodatek produkcja serwuje mi papkę lekko tylko zabarwioną klimatem opowiadań i powieści.
Teraz mogę odpowiedzieć na kolejne dwa przytyki w stronę krytykujących ekranizacje. Chodzi o „to jest interpretacja twórców a oni mają prawo zmieniać oryginalną fabułę” i „dobrze, że tak zrobili, bo mamy coś nowego a nie tę samą historię”. Uważam, że tworzenie ekranizacji książki nie jest odpowiednią okazją na popisy scenarzystów i showrunnerek. Jeśli chcą przekazać swoje poglądy i pomysły to niech zrobią coś autorskiego a nie podpinają się pod cudze osiągnięcia. Jeśli dzieło można rozumieć na różne sposoby to niech nie raczą nas swoją interpretacją tylko pokażą je bez zmian fabuły. Wtedy pozwolą nam interpretować je tak jak chcemy. Czy nie lepiej stworzyć nową historię w danym uniwersum, tak jak zrobił CD Projekt Red, a nie zmieniać tę, którą kochają tysiące osób?
Serial rozszerzający dane uniwersum obejrzy każdy miłośnik książek. Trafi
również do osób nieznających pierwowzoru i może skłoni je do sięgnięcia po
literaturę. Na pewno będzie zachęcał powiązaniem ze znaną marką. Na koniec
muszę dodać, że w stosunku do filmów jestem nieco bardziej wyrozumiały. W 2-3
godzinach ciężko jest zmieścić książkę. No chyba, że jest krótka jak „Opowieści
z Narni”, które były bardzo wiernie oddane. Długie dzieła wymagają skrótów, ale zrobionych tak by nie zmieniać
rdzenia historii. I tu cały na szaro lub biało wchodzi Gandalf z resztą
ekipy od pierścienia. Innym sposobem są dwa filmy jak chociażby „Harry Potter i
Insygnia Śmierci”. Te produkcje w odróżnieniu od części od 3 do 6 nieźle
trzymały się książki.
Przeczytaj też "Piękny język"