piątek, 16 grudnia 2016

Instynkt przetrwania



Wielomiesięczna, smutna egzystencja w piwnicach zniszczonego bloku była okrutnie frustrująca. Szczególnie, gdy jedyną opcją było wyjście na zrujnowaną powierzchnię gdzie czekała nas jedynie śmierć w męczarniach. Oczywiście wypuszczaliśmy się na wypady po zapasy, nie były to już jednak ekscytujące przygody tak jak na początku bywało. Sprowadzały się jedynie do zdobywania pożywienia, przy jednoczesnym unikaniu zgonu w wyniku pożarcia przez tępą i kurewsko śmierdzącą bestię. Żeby tego było mało, sąsiedzi z pozostałych bloków nie ułatwiali nam zadania. Jak przystało na porządny osiedlowy monitoring obserwowali czy już wracamy i, jeżeli nadarzyła się okazja, atakowali bez żadnych skrupułów. Po co tworzyć jedną siłę? Lepiej zabijać ludzi, śmierdzieli nam w zasadzie nie potrzebna, mamy zwyczajnych bliźnich. Pewnie te skurwysyny spod piątki były za PiS przed tą całą zagładą. Zdaję sobie sprawę, że w każdym kraju jest podobnie, ale w Polsce to już musi być kurwa szczyt.
Mieliśmy utarty schemat by nieco umilić sobie czas dzielący kolejne wyjścia. Prowadziliśmy naukowe dysputy. No dobra, pseudo naukowe. Kończące się zazwyczaj deklaracjami o wielkiej miłości wobec siebie oraz o skakaniu w ogień jeden za drugim. Jako przykład mogę podać najlepiej zapamiętaną rozmowę.
Tuzin nawalonych osób rozprawiało o szkodliwości picia i zażywania narkotyków. Każdy przedstawiał dawno zasłyszane argumenty i twierdził, że jeżeli cywilizacja ma się kiedyś odbudować to najlepiej bez używek. Dostrzegacie paradoks? Kilka osób tak naprawdę miało jeszcze nadzieję spotkać kiedyś żywego dilera. Jeżeli nie żywego, to niech przynajmniej będzie to jego nietknięty asortyment.

Następnego dnia nie planowaliśmy żadnej epickiej wyprawy po żywność. Dlatego też systematycznie uszczuplaliśmy zapasy zgromadzonego alkoholu. Tamtego wieczora, nasze mądre rozważania zdominowała filozofia. To ja, nie chwaląc się, rozpocząłem ten temat. Cała sprawa zaczęła się od tego, że przy okazji jednej z wycieczek poza osiedle zauważyłem żywego konia.
– Mówię wam, to był klasyczny koń – opowiadałem z przejęciem.
– A jak wygląda koń nie klasyczny? – pytał Jarek.
– Na klasycznego konia składają się trzy cechy – perorowałem. – Cztery kopyta, długi ogon, wielki łeb i rżenie. Nie to cztery cechy, to jeszcze raz. Kopyta, ogon, łeb, rżenie i parskanie. No kurwa, od nowa. Na konia składa się pięć cech, kopyta, ogon, łeb, rżenie i parskanie. Wszystko, co odbiega od tego opisu nie jest koniem klasycznym.
– Tego, którego widziałeś pewnie już zżarli. Inne mogły zmutować przez to zarażające gówno. Co więc jeśli wszystkie konie klasyczne wyginęły i pozostały tylko te odbiegające od powyższego opisu.  Czy taka sytuacja nie czyni tych pozostałych kanonicznymi z braku konkurencji?
– Moim zdaniem – wtrącił się ktoś siedzący w sąsiedniej komórce – stworzenia odbiegające od normy, trącące lekko koniem, że się tak wyrażę, nie mogą być uważane za klasyczne. Jest to kwestia koniowatości bądź końskości, zależy, jak kto woli, którą pamiętamy i póki taki kanon żyje w pamięci tak koń będzie postrzegany.
– Zgadzam się z tą opinią – powiedziałem. – Kanon to kanon. Wszystko, co od niego odbiega to już inny rodzaj. W końcu śmierdziele to już nie ludzie, chyba się ze mną zgodzicie?
Rozlegające się pomruki uznałem za potwierdzenie i cieszyłem się zwycięską argumentacją. Po powtarzającym się codziennie wyznawaniu miłości towarzyszom niedoli, poszedłem spać. To był, jak się okazało, ostatni spokojny dzień. Następnego przyszło mi rozstać się z piwnicami bloku numer osiem. Przy okazji wyszło na jaw jak bardzo kocham swoich kompanów.

Wracaliśmy z kolejnej udanej misji. Cztery osoby zostały w piwnicach bloku, więc była nas ósemka. Zbliżaliśmy się zapakowanym po brzegi busem do barykad. W markecie mieli promocję, chociaż obsługa była jakaś sztywna.
Nikt nie wychodził nam na spotkanie. Reszta cholernych leni siedziała pewnie na dole. Nawet nie chciało im się zamknąć wjazdu. Takie zachowanie było śmiertelnie niebezpieczne.
Wysiedliśmy i w tej samej chwili mieliśmy przejebane. Z naszego budynku wypadli nasi kochani sąsiedzi. Od razu wiedzieliśmy, co się stało i jakie to były odwiedziny. Na szczęście to nie „Walking Dead”, nie mieli broni palnej. Było ich tyle samo, co nas i mieli ładnie wyglądające maczugi. Wiedzieliśmy, że nie zdążymy uciec, więc sięgnęliśmy po własne zabawki tkwiące za paskami. Niestety nie zdążyliśmy zablokować przejazdu przez barykady.
Zamiast epickiej walki było przykre zaskoczenie. Sąsiedzi trzymali się blisko wejścia do piwnic. Było to dziwne, lecz nagle wszystko się wyjaśniło. Gdy ruszyliśmy do boju, za naszymi plecami rozległ się przerażający skowyt.  To w stronę busa biegło jakieś ogromne, zmutowane bydle. Gnało od strony zasieków bloku naprzeciwko. W pierwszej chwili nawet nie wiedziałem jak je opisać, chociaż jego widok coś mi przypominał.
Monstrum wpadło między nas i zrobiło prawdziwą masakrę. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby cokolwiek tak szybko zjadało ludzi. Nawet setka śmierdzieli nie dałaby rady tego zrobić w takim tempie. Kilkoro z nas próbowało uciekać, ale dopadali ich tamci z maczugami. Mi jakimś cudem udało się wsiąść do busa. Ruszyłem nie patrząc za siebie.
Gdy spierdalałem ile fabryka dała nie myślałem wcale o towarzyszach. Oprócz desperackiej chęci przetrwania, przez głowę przechodziła mi jeszcze jedna, głupia myśl. 
To właśnie był niekanoniczny koń.

środa, 16 listopada 2016

Wzór cz.6



Zaczynał od prostej tezy. Jest niematerialny świat, z którego wszystko pochodzi. Na to uczniowie pytali:
– No zaraz, jak to wszystko?
– To proste, świat wzorów to miejsce gdzie wszystko ma swój idealny kształt, każdy przedmiot, roślina, każdy wynalazek nawet, przeszły bądź przyszły. Zapytacie, czym w takim razie jest miejsce, w którym się obecnie znajdujemy? Odpowiedź jest prosta, miejsce, w którym żyjemy, jest tylko odbiciem świata wzorów, jest poligonem, gdzie dążymy do doskonałości.
– No dobrze a skąd bierzemy się na tym poligonie? –  pytają uczniowie.
Kolejna prosta odpowiedź:
– Nasza dusza też pochodzi z tamtego miejsca. Rodząc się, zostajemy wysłani, aby dążyć do perfekcji w materialnym świecie. Wyjaśnimy to na przykładzie artysty, rzeźbiarza dajmy na to. Zanim powstanie rzeźba, w głowie artysty rodzi się pomysł, idea tego, co chce stworzyć. Zaczyna realizować projekt według wymarzonego wzoru. Wraz z postępem prac coraz bardziej zbliża się do założonego celu, urzeczywistnienia swojej idei. Nie zawsze jednak końcowy rezultat jest zadowalający. Tak też jest z nami, ludźmi. Rodzimy się, jako konsekwencja boskiej idei, jaką jest człowiek. Dorastając, staramy się dorównać naszemu idealnemu wzorowi i powinniśmy dążyć do dobra. Tak jak z rzeźbą, nie zawsze udaje się zrealizować założony cel.
– Skąd, wiadomo, jaki jest nasz wzór, owy ideał? Jaką mamy pewność, że coś jest tym, czym jest?
– Wyobraźcie sobie kota, odpowiada mistrz. Każdy wie, jak wygląda kot. Ma długi ogon, wąsy, pazury, charakterystyczne oczy, porusza się z gracją. Są różne gatunki, ale widząc, od razu wiemy, jakie to stworzenie. Wiemy właśnie dzięki temu, co czyni kota kotem. Dzięki, że się tak wyrażę, jego kotowatości. Nie musimy wiedzieć, jak wygląda kot idealny, znając poszczególne składniki poznajemy wzór.
– Jaki jest wzór człowieka w takim razie? – dociekają studenci.
– Dusza człowieka składa się z dwóch części, dobrej i złej. Dusza w świecie idei jest świadoma zła, ale pokonała ten pierwiastek. To jest idealny wzór, pogoń za dobrem. Przychodząc na świat i rozwijając się, te dwie części walczą ze sobą. Jeśli zrezygnujemy z dążenia do perfekcji zła strona weźmie w nas górę i staniemy się niegodziwi. Nie osiągniemy celu.
 Zaczynałem rozumieć, z czym mam do czynienia. Faktycznie wiele mi zawdzięczał. Tamtego pamiętnego dnia chyba nie wszystkie uczucia do mnie powróciły. Znalazły inny dom. Ta wroga postać wyciągała ze mnie cząstkę Idei. Wzór Kreacji obecny w każdej istocie, albo też w rzeczach stworzonych ludzką ręką. Mój sobowtór skupiał się na negatywnych emocjach i to była moja szansa. Zakładał, że nadal pragnę pozbyć się zła, był w błędzie. Dopiero wtedy zrozumiałem, jak ważne dla mnie są złe emocje, jak nierozerwalnie stanowią część mnie. Teraz, właściwie skierowane, staną się moim wybawieniem. Świetliste linie nadal wypływały ze mnie. Skupiłem się na nich i przyciągnąłem do siebie. Początkowo wracały opornie. Mój wróg zaczynał rozumieć, co robiłem. Wyszarpywałem brakującą cząstkę siebie, ukradzioną przed laty. Elementy składające się na Widara, ponownie stawały się kompletne. Czułem coraz mniejszy opór. Złodziej słabł a uczucia, które mi odebrał chętniej wracały na swoje miejsce.
– Miałeś się tego pozbyć – wycharczał z trudem. – Miałeś za wszelką cenę wyrzec się zła.
– Widzisz – powiedziałem. – Właśnie teraz, dzięki tobie zrozumiałem, kim jestem, wszystko we mnie stanowi jedność. Nie mogę się pozbyć żadnej części, to zaburzyłoby mój Wzór. Czasem złe rzeczy są po prostu częścią dobrego, inaczej w życiu się nie da. Czasami gniew jest słuszny, sprzeciw wobec świata powoduje też dobre zmiany. A teraz poproszę o zwrot części mnie.
Wzmocniłem przepływ uczuć, postać padła na kolana. Sczerniał jeszcze bardziej, a potem zaczął się rozsypywać niczym spalona kartka. I to był koniec. Po latach zaliczyłem próbę, nie spodziewając się, że kiedykolwiek ponownie do niej podejdę.

Przeczytaj kolejne opowiadanie: Niepokorna kolonia cz. I 

Przeczytaj też Drabble 

środa, 9 listopada 2016

Wzór cz.5



Uniósł ręce, raptownie pociemniało. Zobaczyłem jasne linie mocy pędzące do niego. Nie wierzyłem w to, co widzę, lecz otoczenie jeszcze gwałtowniej obracało się w proch. Jego postać jakby gęstniała, nabierała czerni.
– Czy zwykły pasożyt byłby do tego zdolny? – odezwał się potężnym głosem. – A teraz pragnę ci podziękować, Widarze, dzięki tobie jestem tym, kim jestem. W nagrodę pozbawię cię twego wewnętrznego zła raz na zawsze. Ono i tak w całości powinno być moje. Wezmę je teraz, wraz z twym życiem. Tym razem zaliczysz próbę.
Zdumiałem się ostatnim zdaniem. Skąd mógł wiedzieć o nieudanym teście? Patrzyłem na niego, dobywając broni i zdziwiłem się po raz kolejny. Ściągnął kaptur i spojrzał na mnie moimi własnymi oczami. Wyglądał dokładnie jak ja. Jak ja w chwilach największej nienawiści i gniewu. Zawahałem się, a on to wykorzystał. Skierował ku mnie ręce, poczułem coś dziwnego. Determinacja zaczęła mnie opuszczać, złość, którą czułem odpływała. Opadałem z sił, gniew, który napędzał mnie od tak dawna zanikał. Zganiłem się w myślach, dość rozpamiętywania starych czasów. Jeśli już, to powinienem zastanowić się, czy coś z odebranych nauk pomoże mi w tej sytuacji.
Wszystko, co przekazywali nam uczeni, z początku wydawało się ciężkie, przesadzone. Przefilozofowane zwyczajnie. Jakby wykładowcy postawili sobie za punkt honoru, byśmy nic nie zrozumieli. Na szczęście mój mistrz potrafił doskonale wyłożyć, o co w tym wszystkim chodzi. Pamiętam jeden z wykładów, jakby to było wczoraj. 

poniedziałek, 31 października 2016

Wzór cz.4



Sala Próby, w której odbywał się test, pozwala na materializację negatywnych myśli. Dopuściłem, aby moje lęki i frustracje wypłynęły ze mnie niczym rwąca rzeka. Pozwoliłem tym uczuciom ujrzeć światło dzienne. Nieszczęśliwie, przybrały niemal materialną postać, szarego widma. Zjawa chciała się wydostać z kręgu medytacyjnego, udało jej się, lecz, zamiast uciekać, rzuciła się na asystującego nam adepta. Chłopak padł jak rażony piorunem. Na szczęście mistrz był blisko, zaklęciem zniszczył demona, wszystkie negatywne uczucia powróciły do mnie. To był koniec, zostałem wygnany.
Wyrwałem się ze wspomnień i skupiłem na czekającym zadaniu.  Wyraźnie wzbierająca siła była mi dziwnie bliska. Czułem jakbym o czymś zapomniał. Coś tkwiło z tyłu głowy i jeszcze nieśmiało zaczynało się rozjaśniać.
Zbliżałem się do największej wyspy atolu. Z każdą chwilą rosła w oczach. Niegdyś piękna okolica, teraz upodobniła się do miejsca, z którego wyruszyłem. Dobiłem do brzegu, w głowie odezwał się głos każący mi iść na wzgórze górujące nad wyspą. Szedłem więc, oglądając otoczenie. Stąd musiało wybijać źródło mocy. Nie pozostały tu już nawet ruiny, tylko jałowa ziemia. Wspinałem się po zboczu, szczyt majaczył przede mną. Na grzbiecie wzniesienia dostrzegłem postać spowitą długim, czarnym płaszczem, kaptur ukrywał jej twarz. Poły okrycia powiewały na wietrze, rozmywając się niczym dym. Dotarłem na górę i stanąłem przed osobą, nie poruszała się. Jedynie obserwowała czujnie, przenikliwy wzrok wwiercał się we mnie. Czułem jakąś bliskość z tą tajemniczą personą. Miałem wrażenie jakbym spotkał kogoś znajomego, ale nie pamiętał skąd się znamy. Cisza przeciągała się, ten nieznośny stan napięcia, poczucie jakby za chwilę miało wydarzyć się coś strasznego. Postać odezwała się, potęgując napięcie.
– Widarze, zastanawiałeś się kiedyś, czy obojętność i nienawiść mogą przybrać materialną formę? Przyoblec się w ciało i żyć pośród ludzi? – Głos był ochrypły i dziwnie znajomy.
– Czy nienawiść nie żyje już pośród nas? – odpowiedziałem pytaniem. – Każdy nosi zło w sobie, poddając się niegodziwości, człowiek czyni ją materialną.
– Nie zrozumiałeś mnie. Chodzi mi o same negatywne uczucia. Gdyby sam wzór zła i wyobcowania istniał w tym świecie?
Zastanowiłem się, nim odpowiedziałem. To pytanie stało w sprzeczności z tym, czego się kiedyś uczyłem. Każda istota pochodzi z niematerialnego świata, gdzie wszystko ma swój idealny Wzorzec. Nie ma czegoś takiego jak idea zła. Zło czynimy będąc zgubionymi. Nienawiść i inne negatywne uczucia spowodowane są zapomnieniem. Rezygnacją z dążenia do celu, celu postawionego nam w świecie, z którego pochodzimy.
– Wiem, o czym myślisz. – Przerwał moje rozmyślania. – Nie istnieje wzór zła, zapomnienie i tak dalej. Cóż, jest to poniekąd prawda, ta zasada zmienia się, kiedy ktoś manipuluje mocami nie rozumiejąc ich. Przez twoją ingerencję w odwieczne prawa masz coś, co należy do mnie. Musisz mi to oddać.
– Nigdy cię nie widziałem – odparłem zdziwiony. – Nie zwykłem zadawać się ze Złodziejami Wzorów. Będę musiał cię aresztować.
Popatrzył na mnie spod kaptura, trwało to dość długo.
– Nie jestem zwykłym Złodziejem, owym pasożytem żywiącym się skąpymi skrawkami Wzoru. Podłą kreaturą niezdolną do niczego donioślejszego od spijania marnych odpadków. Jestem kimś znacznie potężniejszym. CDN

Wzór cz. V